O młynarzu Szymonie, kapliczkach i ojcu Henryku…,czyli historia Pociesznej Górki

Zielone Świątki to dzień, który od wczesnych lat dziecięcych był w mojej  świadomości, jako dzień  odpustu na Pociesznej Górce. Z wydarzeniem tym, łączą się liczne moje wspomnienia związane z odwiedzaniem tegoż miejsca z ukochaną mi osobą-moją babcią. Przez kilka ostatnich dni szukałam sposobu i formy przedstawienia historii Pociesznej Górki. Jak zwykle pomysł przyszedł dość szybko, a życie dopisało scenariusz. Będąc, w ostatnią środę  na Pociesznej Górce, dane mi było znowu, po kilkudziesięciu latach, wejść do środka kaplicy. Bywam tu corocznie, ale zawsze oglądałam kaplicę z zewnątrz-wejścia do niej strzegły  zamknięte kraty. Tym razem było inaczej. Przemiłe panie, sprzątające kaplicę i ogród, udzieliły mi odpowiedzi na moje pytania i skierowały do osoby, która o tym miejscu wie najwięcej. To ojciec Henryk Szymański, który  jak się okazało, przygotowuje do wydania książkę o dziejach parafii Bęczkowice. Udałam się do niego. Okazał się wspaniałym źródłem informacji.

     Oto co mi powiedział: „Legenda mówi, iż Pocieszna Górka powstała na miejscu pogańskiego kultu, które nie zostało zagospodarowane przez kościół. Bywało bowiem tak, że „miejsca święte” dla pogan, stawały się po przyjęciu chrześcijaństwa, miejscem wznoszenia świątyni. Ludzie przez stulecia przychodzili na Pocieszną Górkę, modląc się już, jako chrześcijanie do Matki Bożej i  przynosili ze sobą „maszkarady”-jak one wyglądały nie wiemy. Wieszali je na drzewach, przynosili również obrazy świętych i również wieszali je na drzewach. Na miejscu tym rządzili tzw. „dziady”, odprawiając tam liturgię, ale  szerząc jednocześnie zabobony i odprawiając gusła. Bywało tutaj również ogromne pijaństwo i liczne kradzieże. Na odpust trwający tydzień potrafiło przyjechać kilka tysięcy ludzi. W każde wielkie święto kościół w Bęczkowicach był pusty, a na Pociesznej Górce były tłumy ludzi, również z parafii ościennych. Proboszczowie próbowali coś ty m zrobić, bo nie mieli ofiar od wiernych, a musieli się z czegoś utrzymać. W końcu doszło do przyjazdu  w to miejsce komisji, przysłanej przez ówczesnego biskupa diecezji kujawsko-kaliskiej Andrzeja Wołłowicza. Przez tydzień przesłuchiwała ona licznych świadków i zdecydowano, że należy postawić na tym miejscu, kościół lub kaplicę, bo kultu i zwyczajów od wieków w tym miejscu widocznych, nie da się zlikwidować. Był to grunt dziedzica Franciszka Bąkowskiego, który zwietrzył interes. Zaczął budować kościółek prywatny, ale zrobił to bez oficjalnej zgody biskupa. Pobudowano ściany do wysokości 1,5 metra nad ziemię i na żądanie biskupa budowę zatrzymano. Fundamenty nie wybudowanej świątyni  dziedzica trzepnickiego Bąkowskiego zachowały się do dzisiaj, są zakryte ziemią. Gdy nie tak dawno zakładano wodę  i kładziono kostkę, natrafiono na ich pozostałości. Jeden z ogromnych kamieni został wydobyty i zostawiony na pamiątkę. Stoi obok ogromnej skarbony kamiennej (patrz zdjęcie). Podobne ambicje na postawienie tu kaplicy, miał ówczesny proboszcz Mierzyński Franciszek Zader, bowiem przez Pocieszną Górkę przechodziła granica miedzy parafią Mierzyn a Bęczkowicami. Proboszcz twierdził, że miejsce kultu powinno przynależeć do jego parafii”.

W okresie kiedy toczono  spór o grunty Pociesznej Górki, istniała tutaj mała  kapliczka bez okien, wzniesiona  z cegły suszonej postawiona około 1804 r. przez Szymona  Tyrkę. Legenda opowiedziana mi przez ojca Henryka  mówi, że „było dwóch braci. Biedny służył we dworze i  był leśniczym, a drugi był młynarzem. Młynarz Szymon Tyrko, później pisano go Terka, poszedł do Rozprzy, by  sprzedać krowę. Po tej transakcji miał pieniądze, na które skusił się jego brat. Brat  chciał go zabić. Wtedy Szymon wezwał na pomoc Matkę Bożą. Brat zastygł w bezruchu- jakby skamieniał i do bratobójstwa nie doszło. A młynarz wybudował kapliczkę. Tyle mówi legenda”.

   Przed wybudowaniem kapliczki z cegły, stała w tym miejscu kapliczka drewniana wzniesiona około 1600 roku. Przed nią miały być inne. Szymon Tyrko stawał przed wspomnianą komisją w roku 1819 i tam pod przysięgą, na co mamy dokumenty źródłowe, zeznał że przychodził na Pocieszną Górkę do Matki Bożej modlić się, do tej starej, drewnianej kapliczki. Gdy poważnie zachorował, obiecał, że wybuduje, po wyleczeniu, nową kapliczkę. Zapomniał o obietnicy i gdy rzeczywiście wracał z targu w Rozprzy, został napadnięty przez rabusiów, na szczęście nie stracił życia, ale odebrał to wydarzenie jako ostrzeżenie.  Nie wypełnił wobec Matki Boskiej swojej obietnicy, dlatego też wzniósł na Pociesznej Górce kapliczkę murowaną.

    Obecna kaplica została wzniesiona w roku 1896 przez ówczesnego dziedzica Trzepnicy Stanisława Kamockiego. Według zapewnień ojca Henryka, po śmierci w roku 1902, został on pochowany pod posadzką kaplicy przez siebie wzniesionej. Ta barwna opowieść o dziejach Pociesznej Górki, jaką nakreślił mi gospodarz bęczkowickiej plebanii, rozpaliła we mnie chęć lepszego poznania dziejów Bęczkowic i okolic, więc czekam na książkę z niecierpliwością.

   Jeden z bohaterów dzisiejszej opowieści- Szymon Tyrko wrósł w nasze okolice, a jego potomkowie mieszkają tu do dziś. Ja natomiast pokusiłam się, by go poznać bliżej. Szymon Tyrko, wznosząc około 1804 roku kapliczkę murowaną, był młynarzem we młynie Łęgoń na Luciąży. Przybył wraz z żoną Antoniną z domu Wrońską w  okolice Trzepnicy około 1798 r. Oboje pochodzili z parafii Dąbrowa Zielona, leżącej niepodal Koniecpola. Tam przed rokiem 1785 zawarli związek małżeński. Przybyli wraz 3 synami, a w parafii Bęczkowice doczekali się jeszcze 6 dzieci. Na Łęgoniu mieszkali prawdopodobnie do lat 30-tych XIX w., by następnie osiąść we młynie Szczepanowice. Tutaj gospodarzył ich syn Michał Terka (bo tak brzmiało wtedy ich nazwisko; uległo ono pewnym przekształceniom). W roku 1840 zmarła Antonina mająca wtedy około 70 lat i miało to miejsce w parafii Gorzkowice w miejscowości Wielki Staw, gdzie młynarzem był kolejny ich syn Jan Kanty Terka. Szymon przeżył żonę 3 lata, bowiem zmarł w roku 1843, w wieku ponad 80 lat, w Gorzkowicach. Para ta wydała na świat synów, którzy byli w I połowie XIX wieku młynarzami w miejscowościach parafii Bęczkowice, Gorzkowice, Mierzyn. Zaś Szymon jest nierozerwalnie związany z historią Pociesznej Górki. Przetrwał w legendzie, ale nade wszystko jest postacią realną, która przyczyniła się do rozwoju kultu Matki Boskiej w tym jakże pięknym miejscu.

 Składam serdeczne podziękowania ojcu Henrykowi Szymańskiemu z parafii Bęczkowice i Adrianowi Sawickiemu za wszelka pomoc w czasie redagowania tego artykułu.

Akt zgonu Szymona Tyrko(Terki) z roku 1843 ,Księgi metrykalne parafii Gorzkowice

4 Komentarze do “O młynarzu Szymonie, kapliczkach i ojcu Henryku…,czyli historia Pociesznej Górki

  1. Co do Łęgonia i młyna. Rejon ten nie mógł należeć do parafii Bęczkowice, kiedy granicą obydwu parafii była Pocieszna Górka. Ostatnimi mieszkańcami młyna była rodzina Wośków.

    1. Witam, spór o Pocieszną Górkę trwał na początku XIX wieku. Nie ma map, by określić dokładnie przebieg granic między parafiami. W tekście nie podawano, że Łęgoń leży w parafii Bęczkowice. Natomiast, szukam dojścia do potomków rodziny Wośko. Pozdrawiam.

  2. “Przybyli wraz 3 synami, a w parafii Bęczkowice doczekali się jeszcze 6 dzieci. Na Łęgoniu mieszkali prawdopodobnie do lat 30-tych XIX w., by następnie osiąść we młynie Szczepanowice” – z tego zdania wnioskowałem, że Łęgoń zaliczył ktoś do parafii Bęczkowice. Co do Wośków, wybudowali młyn elektryczny w Trzepnicy, który stoi do dzisiaj. Nie wiem tylko czy działa ale budynek istnieje na pewno.

  3. A dlaczego ksiądz nie wspomina o wielkich zasługach księdza Andrzeja ,który odnowił, stworzył piekna Pocieszna Górkę. Ksiadz Andrzej miał ogromny wklad własnoręczny w Pocieszną Górkę (poprzedni proboszcz)- wspaniały człowiek.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *