Sport

Cienie przeszłości i medialne burze. Od 11:1 do pola golfowego Bale’a

W nadchodzącą niedzielę o godzinie 21:00 oczy piłkarskiego świata ponownie zwrócą się na Hiszpanię. Mecz Real Madryt – FC Barcelona, który będzie można śledzić na antenie Eleven Sports 1 oraz w serwisie Pilot WP, to coś więcej niż tylko walka o ligowe punkty. To rywalizacja obciążona bagażem historii, w której polityka i narracje medialne często odgrywają rolę ważniejszą niż to, co dzieje się na murawie. Choć dzisiejsze El Clásico to globalny produkt marketingowy, mury Santiago Bernabéu i Camp Nou wciąż pamiętają czasy, gdy stawką meczu nie był prestiż, ale ludzka godność i bezpieczeństwo.

Mecz przegrany w szatni: wersja dosłowna

W piłkarskim żargonie często używa się frazesu o meczu przegranym w szatni, mając na myśli brak wiary w zwycięstwo. Jednak w kontekście wydarzeń z 1943 roku, to powiedzenie nabiera przerażająco dosłownego znaczenia. Historia Pucharu Króla, zwanego wówczas Copa del Generalísimo, skrywa jeden z najczarniejszych rozdziałów w dziejach hiszpańskiego futbolu. W półfinale tamtych rozgrywek naprzeciw siebie stanęły dumna Barcelona i faworyzowany przez władze centralne Real.

Pierwsze spotkanie na Les Corts zakończyło się pewnym zwycięstwem Katalończyków 3:0. Wydawało się, że sportowa wyższość Blaugrany jest bezdyskusyjna. Rewanż w Madrycie, rozegrany 13 czerwca, przyniósł jednak wynik, który do dziś budzi niedowierzanie: 11:1 dla Królewskich. Tego dnia futbol ustąpił miejsca brutalnej polityce. Według relacji świadków i historyków, do szatni gości wkroczyli wysłannicy generała Franco. Ich przekaz był jasny i mrożący krew w żyłach: piłkarze Barcelony mogą grać w piłkę i przebywać w kraju tylko dzięki łaskawości reżimu i amnestii, która w każdej chwili może zostać cofnięta.

Cień Generała nad hiszpańską piłką

Aby zrozumieć ciężar tamtego ultimatum, trzeba cofnąć się do lat 30. XX wieku. Hiszpańska wojna domowa, która wyniosła Francisco Franco do władzy, była konfliktem nie tylko ideologicznym, ale i terytorialnym. Katalonia, ze swoimi dążeniami do autonomii ogłoszonymi jeszcze w 1935 roku, była solą w oku dyktatora dążącego do pełnej centralizacji władzy w Madrycie. Barcelona nie stanęła po stronie Franco podczas wojny, co tylko pogłębiło jego niechęć do tego regionu, podobnie jak do Kraju Basków.

Lata powojenne były czasem pozornej normalizacji. Ludzie wracali z emigracji, a Franco ogłosił amnestię, z której skorzystało wielu Katalończyków, w tym piłkarze wracający z Francji. Był to jednak powrót na warunkach dyktatora. W 1943 roku, w dusznej atmosferze szatni w Madrycie, przypomniano zawodnikom Barcy, jak krucha jest ich wolność. Wizja ponownej tułaczki i rozłąki z rodzinami sparaliżowała zespół. Barcelona nie podjęła walki, została zdemolowana, a wynik tamtego spotkania pozostaje wiecznym symbolem politycznej ingerencji w sport.

Współczesna presja: od policji politycznej do tabloidów

Dekady później, gdy Hiszpania stała się demokracją, a groźby służb bezpieczeństwa odeszły w niepamięć, Real Madryt pozostał klubem, w którym presja przybiera niewyobrażalne rozmiary. Miejsce politycznych aparatczyków zajęła bezlitosna prasa sportowa, potrafiąca zniszczyć wizerunek każdego zawodnika. Przekonał się o tym Gareth Bale, który trafił do Madrytu jako jeden z najlepszych piłkarzy świata, a wyjeżdżał z łatką człowieka, który bardziej kocha kij do golfa niż herb Królewskich.

Walijczyk, który zakończył karierę w 2023 roku krótko po mundialu w Katarze, przez lata był celem zmasowanej krytyki hiszpańskich mediów. Mimo że jego wkład w sukcesy klubu był niezaprzeczalny – pięć wygranych w Lidze Mistrzów i trzy tytuły mistrza Hiszpanii mówią same za siebie – narracja wokół niego skupiała się na pozaboiskowych aktywnościach. Zarzucano mu brak zaangażowania, izolację i przedkładanie gry w golfa nad obowiązki klubowe.

„Walia. Golf. Madryt” – mit, który stał się rzeczywistością

Kulminacją konfliktu Bale’a z madryckim otoczeniem stał się moment awansu Walii na Euro 2020. Piłkarz świętował sukces z flagą, na której widniało hasło: „Walia. Golf. Madryt. W tej kolejności”. W Hiszpanii wywołało to furię, a kibice i dziennikarze odebrali to jako ostateczny dowód na lekceważący stosunek skrzydłowego do klubu. Sam Bale w wywiadzie dla GQ przyznał później, że czuł się skrzywdzony tą nagonką, wskazując na hipokryzję i dezinformację płynącą z mediów.

Bale tłumaczył, że stworzono wokół niego postać, która nie miała wiele wspólnego z rzeczywistością. „Byłem prawdopodobnie winny tego, że się nie broniłem. Byłem nieco naiwny, nie znając powagi sytuacji w Madrycie” – wyznał. Co ciekawe, jego rzekome uzależnienie od golfa było mocno przesadzone. Piłkarz zdradził, że grywał raz na dwa, trzy tygodnie i tylko w dni wolne, zachowując pełen profesjonalizm. Jednak w Madrycie, podobnie jak w 1943 roku, fakty często mają drugorzędne znaczenie. Liczy się narracja narzucona przez silniejszego – kiedyś był to reżim, dziś są to media kreujące rzeczywistość, w której nawet pięciokrotny zdobywca Pucharu Europy może stać się wrogiem publicznym numer jeden.