Technologie

Samsung w rozkroku: Od eksperymentalnego TriFolda po tłok na średniej półce

Koreański gigant technologiczny przeżywa intensywny okres, próbując jednocześnie zrewolucjonizować rynek luksusowych składaków i utrzymać dominację w segmencie budżetowym. Z jednej strony mamy głośną premierę Galaxy Z TriFold, a z drugiej – serię Galaxy A, która choć generuje zyski, zaczyna padać ofiarą własnego sukcesu.

Innowacja z gorzkim posmakiem

Pojawienie się Galaxy Z TriFold wywołało spore poruszenie. Samsung w końcu rzucił rękawicę Huawei i jego modelowi Mate XT, wprowadzając urządzenie z potrójnie składanym, 10-calowym ekranem. To krok, na który czekało wielu entuzjastów, dotychczas zmuszonych patrzeć z zazdrością na chińską konkurencję. Jednak pierwsze testy studzą ten entuzjazm.

Redaktor Rad Slavov, który miał okazję sprawdzić TriFolda w akcji, określił swoje wrażenia jako co najwyżej letnie. W bezpośrednim starciu z bardziej wyrafinowanym i lepiej zaprojektowanym Huawei Mate XT, propozycja Samsunga wydaje się mieć sporo do nadrobienia. Co więcej, wewnątrz własnego ekosystemu TriFold musi rywalizować z Galaxy Z Fold 7 – modelem może mniej krzykliwym, ale znacznie dojrzalszym konstrukcyjnie.

Iluzja trzech ekranów

Nazwa „TriFold” może być nieco myląca. W przeciwieństwie do Mate XT, który oferuje stan pośredni (użycie dwóch paneli niczym w klasycznym „książkowym” składaku), Samsung proponuje konstrukcję w kształcie litery „U”, gdzie jeden z paneli składa się do wewnątrz. W praktyce użytkownik ma więc tylko dwie opcje: telefon całkowicie złożony lub rozłożony do formy 10-calowego tabletu z Androidem.

Konstrukcyjnie mamy tu do czynienia z aluminiową ramą i szkłem Gorilla Glass Victus 2 na pleckach. Złożony smartfon ma 12,9 mm grubości, co jest wartością akceptowalną dla potrójnego składaka, ale prawdziwe wrażenie robi po rozłożeniu – mierzy wówczas zaledwie 3,9 mm. Całość waży 309 gramów, co jak na 10-calowe urządzenie jest wynikiem przyzwoitym, choć grubsze ramki wokół ekranu wewnętrznego nieco psują efekt nowoczesności w porównaniu z konkurencją.

Prawdziwy filar sprzedaży

Podczas gdy media technologiczne żyją składanymi nowinkami, finansowe sukcesy Samsunga w trzecim kwartale 2025 roku opierały się na czymś zupełnie innym. To nie flagowce z serii S, a przystępna cenowo seria Galaxy A zapewniła firmie dominację. Koreańczycy opanowali średnią półkę, oferując nowy model w odstępach mniej więcej co 100 dolarów. Taka strategia daje klientom ogromny wybór, ale rodzi też poważny problem: kanibalizację własnej oferty.

Kłopot bogactwa w serii A

Gdy wyjdziemy poza podstawowy model Galaxy A16, różnice między kolejnymi smartfonami – A26, A36 i A56 – zaczynają się zacierać w niebezpiecznym tempie. A16 to propozycja typowo budżetowa; procesor Exynos 1330 (1875 pkt w Geekbench multi-core) w codziennym użytkowaniu oznacza przycięcia, wolne ładowanie aplikacji i ograniczoną wielozadaniowość.

Prawdziwy skok jakościowy odczujemy przesiadając się na Galaxy A26. Dzięki układowi Exynos 1380 (2821 pkt w Geekbench) i znacznie wydajniejszemu układowi graficznemu, telefon staje się responsywny i płynny. Tutaj jednak dochodzimy do ściany, gdzie obowiązuje zasada malejących korzyści.

Choć Galaxy A56 z Exynosem 1580 (3894 pkt) wypada w benchmarkach znacznie lepiej niż A36 ze Snapdragonem 6 Gen 3 (2915 pkt), w codziennym życiu ta przewaga jest niemal niezauważalna. Dla przeciętnego użytkownika A36 działa wystarczająco szybko i trudno odróżnić go od droższego brata.

Standardy energetyczne

Sytuację dodatkowo komplikuje fakt, że wszystkie cztery modele wyposażono w identyczne ogniwa o pojemności 5000 mAh. Przekłada się to na zbliżony czas pracy. Choć A56 wytrzymuje na baterii nieco dłużej (ponad 17,5 h oglądania wideo), różnice nie są drastyczne – A36 osiąga w tym samym teście blisko 17 godzin.

Istotniejszym wyróżnikiem jest szybkość ładowania. Modele A36 i A56 obsługują ładowanie przewodowe o mocy 45W, co pozwala na uzupełnienie energii do 55% w pół godziny i pełne naładowanie w około godzinę i kwadrans. To standard znany z flagowców, który w przypadku tańszego modelu A36 (kosztującego w granicach 400-500 dolarów) robi szczególne wrażenie i może być decydującym argumentem dla kupujących, którzy gubią się w gąszczu bliźniaczo podobnych specyfikacji.